Ciszej z tą łaciną!
Łacina przetrwała upadek Cesarstwa Rzymskiego, uchowała się w Kościele, tradycji, kulturze. Teraz, usunięta z polskich szkół, może autentycznie umrzeć. Nie wiadomo, czy wzdychać: quo vadis, patria, czy przekonywać, że i tak non omne morietur.
Nowa reforma sprawi, że łacina zniknie ze szkół. Łacinnicy biją na alarm, że to odwrócenie się od Europy i barbaryzacja. – Albo polska młodzież nadal będzie się uczyć łaciny, by zachować kontakt z elitami wykształconej starej Europy, albo zostaniemy zredukowani do bycia zasobnikiem siły roboczej – grzmi prof. Gościwit Malinowski, szef Polskiego Towarzystwa Filologicznego, które walczy o zachowanie łaciny obecnej w europejskim szkolnictwie od czasów rzymskich.
W Europie do XVIII w. nauka, filozofia, Kościół i dyplomacja opierały się na łacinie. Jej znajomość była wyznacznikiem przynależności do elit, to w niej powstawały najważniejsze dzieła i dokumenty, bez niej nie dało się uczestniczyć w życiu intelektualnym, nie było szans na społeczny awans. Francuski, a potem angielski stopniowo wyparły łacinę, ale w XIX w. nadal jej uczono, wychodząc z założenia, że światły człowiek musi mieć opanowany łaciński kod kulturowy. Jeszcze w międzywojniu było oczywiste, że humanista czyta po łacinie i w grece, dopiero gdy okazało się, że znajomość Homera i Cycerona w oryginale nie powstrzymała Europy przed Holocaustem, zaczęto kojarzyć ją ze wstecznictwem i konserwą. Ostoją był Kościół, ale gdy II Sobór Watykański uchylił furtkę językom narodowym, została już tylko szkoła. W PRL, mimo niechęci władz, uczono łaciny w klasach humanistycznych i biologiczno-chemicznych, wyraźny proces delatynizacji szkolnictwa zaczął się dopiero po 1989 r.
Nec Hercules contra plures
Najpierw zlikwidowano obowiązkową łacinę dla humanistów, po wprowadzeniu gimnazjów trafiła tylko do liceów, a od 2012 r. stała się jednym z czterech rozszerzonych przedmiotów do wyboru. Ostatnia zmiana najbardziej jej zaszkodziła, bo uczniowie poza polskim, angielskim czy historią wybierali raczej WOS lub geografię, które liczyły się przy rekrutacji na wyższe uczelnie. Przez moment planowano likwidację matury z łaciny, ale dzięki akcji łacinników „Polska w Europie, łacina w szkole” udało się ją jeszcze zachować. Ale to i tak niewiele zmieniło, bo łacina na kolejnych stopniach edukacji straciła sens, gdy lektorat z łaciny w seminariach duchownych, na filologiach, medycynie i prawie przestał być obowiązkowy lub został ograniczony do śmiesznej liczby 30 godzin.
Według statystyk uczniów mających kontakt z łaciną jest dziś ok. 2 proc., ale wśród nich są zarówno ci, którzy mają 2 godziny łaciny w tygodniu przez 3 lata w ramach przedmiotu „łacina i kultura antyczna”, jak i ci, którzy uczą się jej przez jeden semestr. Dwugodzinne zajęcia są tylko w garstce szkół w Polsce, które mają tradycje klasyczne, jak liceum im. Mikołaja Reja w Warszawie czy urszulanki we Wrocławiu. – Już jest fatalnie, ale nowa reforma edukacji, zmniejszająca liczbę rozszerzonych przedmiotów do wyboru do trzech, ostatecznie wyeliminuje łacinę ze szkół, bo nawet jeśli znaleźliby się uczniowie, którzy chcieliby się jej uczyć, to licea po prostu nie będą miały jej w ofercie – tłumaczy prof. Przemysław Nehring z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika.
Łacinnicy napisali do Ministerstwa Edukacji kilka listów, proponując różne rozwiązania (m.in. uznanie łaciny za przedmiot podstawowy do wyboru, a zarazem zachowanie możliwości rozszerzenia z myślą o klasach klasycznych), ale żadne z nich nie przeszło. – Rozporządzenie podpisane 17 marca przez minister Annę Zalewską ogranicza możliwość uczenia łaciny jeszcze bardziej niż zmiany z 2012 r. Jeśli za trzy lata nowe przepisy wejdą w życie, będziemy pierwszym w Unii krajem z całkowicie zdelatynizowanym systemem szkolnictwa – mówi sekretarz PTF dr Katarzyna Ochman.
O tempora, o mores!
W dyskusji o przyszłości łaciny jej obrońcy podkreślają to, co najważniejsze – bez łaciny nie da się zrozumieć i badać ani opartej na antyku, rzymskim prawie i chrześcijaństwie cywilizacji europejskiej, ani nawet naszej własnej. – Łaciński paradygmat stanowi kod kulturowy zrozumiały od Portugalii po Finlandię, od Argentyny po Australię, jeśli humanista nie zna języka swojej cywilizacji, jest tyle wart, ile inżynier bez znajomości trygonometrii – przekonuje prof. Malinowski, a prof. Nehring przypomina, że łacina to nie tylko starożytne teksty, to też dzieła Kopernika i Włodkowica oraz morze naszych dokumentów powstałych do XVIII w.: – Nie chodzi o to, by wróciła jako przedmiot obowiązkowy, tylko by nie doszło do przerwania ciągłości jej nauczania, bo gdy zabraknie łaciny w liceach, z czasem znikną też filologie klasyczne – już teraz masowo przekształcające się w filologie light – co grozi tym, że zabraknie osób, które potrafią przekładać nasze łacińskie dokumenty na polski. Dlatego jeśli nie chcemy stracić kontaktu z poprzednimi pokoleniami i współczesną Europą, trzeba łacinę chronić jak gatunek zagrożony.
W dyskusji łacinnicy lubią też powoływać się na kraje Europy Zachodniej, gdzie poziom powszechności nauczania łaciny wynosi ok. 20 proc., młodzież zaczyna się jej uczyć wcześniej i nadal stanowi ważny składnik kształcenia humanistów. Najlepiej wygląda to we Włoszech (ok. 40 proc.), Niemczech i Austrii. Ale i tam (np. we Francji) łacina zaczyna mieć kłopoty, więc statystyki sprzed kilku lat mogą być już nieaktualne.
Errare humanum est
Większość wychodzi z założenia, że łaciny nie trzeba się uczyć, wystarczy wrzucić tekst rzymskiej ustawy do internetowego tłumacza. Tak nie jest, bo najpierw warto wiedzieć, czym różni się lex od ius. Nieznajomość łacińskiej gramatyki też może prowadzić na manowce, jak wtedy gdy stowarzyszenie walczące z korupcją, chcąc mieć w nazwie określenie „czyste ręce”, nazwało je Manus Puris, czyli zaropiała ręka. Pełne błędów są też łacińskojęzyczne hasła patriotyczne na murach i odzieży (jedna z firm ją produkujących zwie się Pro Patriae, dodanie na końcu „e” może wygląda mądrzej, ale znaczy tyle co „dla ojczyźnie”). Ich popularność dowodzi jednak, że łacina nadal jest dla konserwatywnych środowisk wyrazem elitarnych aspiracji, odwołaniem do tradycji i mądrości przodków. – Czasami ludzie proszą nas o poprawienie sentencji na sztandar czy tatuaż, ale ci, którzy tego nie robią, popełniają rażące błędy, świadczące o tym, że łacina to tylko dobrze wyglądająca, nobilitująca fasada, którą traktuje się bardzo powierzchownie, bez zgłębiania i namysłu – zauważa dr Jan Kwapisz, filolog klasyczny z Uniwersytetu Warszawskiego.
O tym, że łacina jeszcze nie umarła, przekonuje krzewiciel żywej łaciny Stanisław Tekieli. Jego dwie zabawne książki z wierszykami i opisami łacińskich aforyzmów i zwrotów pt. „Burdubasta” nieźle się sprzedały. – Już ich tytuł, oznaczający zdychającego osła lub podstarzałego gladiatora, nawiązywał do kondycji łaciny, której żywot chciałbym trochę przedłużyć, ale największą satysfakcję miałem, gdy na targach dwie osoby przyznały, że dzięki nim zaczęły uczyć się łaciny. Bo przy całej elitarności łacina jest egalitarna – wystarczy chęć i dobry nauczyciel. A ci ostatni, w obliczu zagłady ich zawodu, starają się być jak najlepsi.
Per aspera ad astra
Część środowiska uwierzyła, że odwołująca się do tradycji, historii i chrześcijaństwa nowa władza zatroszczy się o łacinę, ucieszyła się nawet z powrotu czteroletniego liceum, w którym łacina mogłaby być uczona rok dłużej. Tymczasem „dobra zmiana” doprowadza proces wygaszania łaciny do końca, uzasadniając, że jej uczenie jest za drogie. Przekreślenie łaciny było łatwe, bo jej zniknięcia większość w ogóle nie zauważy. Przeciwnicy łaciny mówią wręcz, że jej utrzymanie to fikcja, bo przecież nikt nie chce się uczyć, ale to nie jest prawda. Piotr Skowroński, łacinnik we wrocławskim liceum sióstr urszulanek, co roku zbiera kilkanaście osób, z których około dziesięcioro kończy trzyletni kurs. – Jedni chcą mieć podstawy słownictwa anatomicznego, inni czytać bez słownika łacińskie sentencje czy zapisy prawne. Poza tym dostaję pytania o prywatne lekcje od uczniów, którzy nie mają łaciny w szkołach, czyli gdyby ją mieli, toby na nią chodzili. Zdarza się też, że na filologię klasyczną zapisują się studenci z wydziałów, które nie zapewniają im lektoratów z łaciny, po to by mieć z niej podstawy. – Są mądrzejsi od dziekanów i polityków – puentuje dr Ochman.
Język Cycerona nie jest łatwy, wymaga pracy i uczy dyscypliny (co zresztą wielu nadal bardzo sobie chwali), dlatego jego nauki nie powinno się odkładać. Wiedzą to Anglosasi, którzy stali się ostatnio zapalonymi kustoszami łaciny, bo choć w Wielkiej Brytanii w publicznych szkołach uczy się jej zaledwie 15 proc. uczniów, w tych elitarnych odsetek sięga 70. Niektórzy organizują wręcz lekcje łaciny kilkuletnim dzieciom, co nie dziwi, skoro w badaniu aż 85 proc. Anglików mających łacinę w szkole polecało jej naukę swemu potomstwu. W końcu nagrodą za lata wkuwania deklinacji i koniugacji jest nie tylko znajomość accusativus cum infinitivo czy umiejętność czytania łacińskich inskrypcji w kościołach, ale otwarcie horyzontów i intelektualna ogłada, co podkreślają twórca CNN Ted Turner, J.K. Rowling, Mark Zuckerberg czy John Cleese z grupy Monty Pythona.
Novus ordo seclorum
Najbardziej zmotywowani są Amerykanie, którzy nie zastanawiają się, czy, tylko jak najlepiej uczyć łaciny, dlatego odważyli się odejść od starego typu nauczania i sięgnąć po metody aktywne, jak w językach nowożytnych. – Ostatnio Amerykanie zaczęli zamieszczać w internecie prowadzone elegancką łaciną dyskusje, co pozwala nam udoskonalać nasz warsztat – zauważa dr Ochman, która sama prowadzi zajęcia ze studentami po łacinie, podobnie jak Piotr Skowroński. – Choć w Europie mamy większe tradycje uczenia łaciny, podpatrujemy nowatorskie pomysły nauczycieli zza oceanu. Może nowa metoda i internet przyczynią się do reaktywacji matki języków.
Metoda nauczania będzie sprawą drugorzędną, jeśli łacina zniknie ze szkół. Bo choć większość łacinników twierdzi, że nauczanie języka łacińskiego powinno być organizowane przez państwo, wątpią, że przekonają do swoich racji wychowanych w świecie bez łaciny polityków. Zostaną wtedy szkoły prywatne i kampanie społeczne, zbierające pieniądze na lekcje łaciny dla szkół państwowych, jak Classics for All w Wielkiej Brytanii. Problem w tym, że nasza świadomość potrzeby uczenia łaciny jest znacznie niższa niż na Zachodzie.
W 966 r. łacina stała się naszym wyborem cywilizacyjnym. – To, jak obecne władze potraktują nauczanie łaciny, będzie probierzem, czy myślą o przywróceniu Polsce miejsca w europejskiej cywilizacji, czy zmierzamy w jakieś inne rejony – uważa prof. Malinowski.
To nie jest tak, że łacina jest odpowiedzią na problemy współczesności albo że świat bez łaciny sobie nie poradzi, ale dr Kwapisz jest przekonany, że wyrastający ze starożytnej Grecji i Rzymu europejski fundament nadal ma wiele do zaoferowania. – Można się zamknąć w wieżach z kości słoniowej i przepisywać łacińskie pisma, które ktoś kiedyś odkryje i doceni, ale nie lubię myśleć o łacinie jako o skostniałym świecie zakurzonych gabinetów. Może warto w kryzysie łaciny dopatrywać się plusów, jak chociażby powstania nowych metod jej uczenia. Może wcale nie wchodzimy w wieki ciemne, tylko odkryjemy łacinę na nowo, co odmieni Europę tak, jak na początku renesansu odmieniło ją odkrycie starożytności.
To akurat jest pewne, że z łaciną czy bez czeka nas novus ordo seclorum.
Tekst ukazał się w tygodniku "Polityka", nr 14 (3105) z 5 kwietnia 2017, s. 64-65.
© Polityka Sp. z o.o. SKA. 2017